fot. vegefit |
Pierwszym wiosennym punktem z planu do realizacji jest zmiana diety na redukcyjną. Po przejrzeniu dziesiątek gotowych planów posiłków, zasad kilku popularniejszych sposobów odżywiania, przeczytaniu wielu artykułów, tematów na forach internetowych i obejrzeniu wielu filmów na temat odżywiania oraz próbach odchudzania poprzez drastycznemu ograniczeniu kalorii, stosowaniu zasad popularnej diety south beach czy też przeliczaniu każdego grama jedzenia na białka, węglowodany i tłuszcze przez miesiące (!!!) udało mi się wyciągnąć wiele wniosków.
- Większość diet, które próbowałam... Działa! Dziwne, prawda? Jednak z reguły działanie jest krótkofalowe- udawało mi się wytrzymać kilka dni, czasem tygodni, czego efektem było ogólne osłabienie- niestety nie tylko woli, ale też organizmu. Po tym czasie wracałam do większości starych nawyków i kolejnych kilogramów.
- Większość diet, które znajdziesz w internecie, książkach czy gazetach nie nadaje się dla wegetarian. Nie wierz, że wystarczy zamienić porcję mięsa na kotlet sojowy czy fasolę jak czasem głoszą dopiski w kolorowych rubryczkach z boku. Nie wystarczy, próbowałam.
- Większość proporcji białek, tłuszczy i węglowodanów sugerowanych jako dzienne zapotrzebowanie jakie możesz znaleźć korzystając z internetu pewnie się u Ciebie nie sprawdzą. Zapotrzebowanie na białko w żadnym okresie życia nie przekracza 20% dziennego zapotrzebowania energetycznego, a w większości bilansów białek/węglowodanów/tłuszczy (BWT) poleca się go najczęściej dużo więcej! Dlaczego? Wiąże się to prawdopodobnie ze źródłem tego typu wyliczeń używanych na forach internetowych związanych ze sportami siłowymi (szczególnie kulturystycznych), a do utrzymania masy mięśni potrzeba dużo mniej białka niż do jej budowy. I ignorowania dopisku, że wyliczone proporcje należy dostosowywać do własnych potrzeb, ale to oddzielna kwestia.
- Im bardziej restrykcyjna dieta tym większe stanowi obciążenie psychiczne i łatwiej wpaść w problem jedzenia emocjonalnego. Zjadanie problemów niestety nie jest mi obce, ale zaczęłam rozumieć jak działa ten mechanizm i jest on mocno związany ze skokami cukru we krwi oraz wieczornym "apetytem", co skutkuje gorszym samopoczuciem i wewnętrznemu hejtowaniu jedzenia, co rodzi jeszcze więcej stresu.
- Wszystkie na pozór banalne zdania o jedzeniu, które prawdopodobnie dziesiątki razy czytałeś/łaś i zignorowałeś/łaś są świetnie i przemyślenie ich może być impulsem do zmian. Jesteś tym czym jesz. Niech jedzenie będzie Twoim lekarstwem, a lekarstwo jedzeniem. I tu dochodzimy do najważniejszego wniosku, czyli...
- Jest jeden sposób, który działa zawsze. Od momentu od kiedy zaczynam go stosować do momentu w którym nieopatrznie przestaje- jedzenie prawdziwego jedzenia. Prawdziwego, czyli takiego, które nie ma składu zawierającego związki chemiczne, których nazw nie potrafisz przeczytać. A najlepiej takie, które nie ma w ogóle składu. Kosztuj, podziwiaj, fascynuj się, zachwycaj prawdziwym jedzeniem i reakcją swojego ciała, kiedy na prawdę je odżywiasz. Całe to eating clean z którym często możesz się spotkać na anglojęzycznych blogach dotyczących fitnessu ma sens!
- Kiedy choruje zwracam bardzo uwagę na to co jem- staram się dostarczyć sobie jak najwięcej wartości odżywczych zwracając uwagę na to, żeby odciążyć układ pokarmowy, żeby mój organizm mógł spożytkować wszystko co mu dostarczam na walkę z chorobą, a nie trawienie. Przy okazji zauważałam dodatkowe profity w postaci poprawy stanu cery i lepszego trawienia. Dlaczego więc nie jeść tak na co dzień?
- Najważniejsze- to co będę jeść, będzie głównie prawdziwym jedzeniem...
- ...najlepiej surowym.
- Ograniczę cukier, nie będę przesadzać z ilością owoców.
- Zostanę przy kilku filiżankach kawy i herbaty tygodniowo...
- ...i dużej ilości wody i naparów ziołowo-owocowych codziennie.
- Postaram się odseparować jedzenie od nastroju tak bardzo jak to tylko możliwe.
Proste, prawda? Ciekawe, że w praktyce zawsze wychodzi trochę bardziej skomplikowanie...
0 komentarze:
Prześlij komentarz